Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Barwy ochronne

Żenada, wstyd, metr mułu. Czyli dziennik pisany z Beskidów Zachodnich. 


czwartek, 11 października

Na początku, jeszcze na granicy lasu, eksperymentuję: polar bez kurtki, kurtka na koszulkę, koszulka… Jeszcze nie umiem ocenić, ile ubrań potrzebuję w marszu. I słyszę: „Kto się tak zachowuje? Tylko amator idiota”.

Chwilę później, na Kolistej Polanie, sprawdzam czas – urwałem pięć minut z oznaczeń PTTK. Cieszę się i chcę napisać Agnieszce, że idzie mi nieźle, ale zawieszam palec nad „wyślij”. Zawieszam, bo „pięć minut, czy to wystarczająco dobrze?”. I jeszcze: „Robię zdjęcia telefonem jak niedzielny turysta. Żenada, wstyd, metr mułu”.

A więc nawet tutaj mój wewnętrzny prokurator zachowuje czujność.

piątek, 12 października

Z Babiej Góry schodzę po zmroku. Na Przełęczy Brona studenci bez latarek ratują się telefonami. Jest ślisko, do schroniska wracamy razem. Pierwiastek pogardy („Boże, jakim trzeba być idiotą?”) ustępuje sentymentom, bo dziewięć lat temu nie miałbym ani czołówki, ani apteczki, za to dużo fantazji człowieka, który jeszcze wierzy w zdobycie świata.

sobota, 13 października

Wczoraj, między Małą Babią a Korbielowem, niemal pusto. Dzisiaj muszę uciekać na dłuższe szlaki i na konne. Na Pilsko kolejka, dosłownie, wchodzimy gęsiego. W schronisku na Rysiance nie włoży szpilki, ciasno i smród, ale – jak to w schronisku – życzliwie. Ostatni ciepły weekend roku.

Przy szałasie, do którego wróciłem na biwak, prowizoryczny stół. Na nim zaznaczony markerem punkt i napis: „Miejsce objawienia szatana”. Przynajmniej wiadomo, na dole nawet jak Dom Boży, to nic pewnego.

niedziela, 14 października

Ostatnie dziesięć kilometrów to proste zejście, mimo to gubię się w myślach i w lesie. Trudny powrót, bo boję się asfaltu, smogu i ludzi. To przed nimi tu uciekłem.

W mikrobusie zajęte wszystkie miejsca, jedziemy ramię w ramie, policzek w policzek nawet. Siadam na końcu, na podłodze, u stóp studentów, którzy wracają do Krakowa po weekendzie. Cuchnę ostatnim noclegiem, błotem i kilometrami. W zmęczeniu łapię się na tym, że prokurator ucichł.

Później, w „poza światłem” Kuczoka, przeczytam: „Ten czysty brud pochodził z głębi ziemi; takie miałem barwy ochronne”.


Szedłem z Zawoi Markowej do Węgierskiej Górki. 62 km. Poza podejściem żółtym szlakiem na Babią Górę to prosta, niewymagająca trasa. Po drodze schroniska. Cztery dni spokojnego marszu, ale można w trzy, nawet w dwa. Tutaj szczegóły → mapa i profil. Pierwszy nocleg po zejściu z Babiej Góry w Markowych Szczawinach, kolejne w Korbielowie (Chata Baców)  i albo Rysianka, albo Hala Lipowska.

{social-facebook-like}