Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

O tym, czego nauczył mnie Stworzon

Wróciliśmy z wielkiej, świątecznej wyprawy. Śląsk przetrwał, a Stworzon udowodnił jak dzielnie znosi długie dystanse. To był dobry czas: znów dotarło do mnie, jak mało możemy sami, i jak bardzo potrzebujemy innych. Bycie tatą zmienia wszystko i nic jednocześnie.

Mam tych samych, dobrych znajomych; tę samą pracę, do której jeżdżę tym samym autobusem. Bałagan w domu zbliżony do wersji podstawowej, tej bez Lilki na pokładzie. To, co zmienia się diametralnie, to moje myślenie o sobie i o innych. Tacierzyństwo wypłukuje egoizm. To duża rzecz: Lila ciągle uczy mnie czegoś nowego.

Bądź wdzięczny

Stworzon zachorował. Rankiem mieliśmy mnóstwo śmiechu i zabawy, później spokojny sen. Nic nie zapowiadało tego, co miał przynieść wieczór. A wieczorem Lilka w przeciągu zaledwie godziny zachrypła i kompletnie straciła głos: nie mogła ani śmiać się, ani płakać. Jedzenie sprawiało jej trudności. Strach mieszał się ze współczuciem – męczyła się okrutnie.

To jedna z tych sytuacji, w której jesteśmy kompletnie bezsilni i potrzebujemy pomocy z zewnątrz. Doktor pojawił się szybko, i z troską zbadał malucha. Pół godziny później mieliśmy w domu worek lekarstw.

Pierwsza aplikacja antybiotyku pokazała nam, że Stworzon – nawet chory – potrafi pluć dalej niż widzi. Na raty, z noszeniem i szuraniem do uszka, daliśmy radę, a Lilka spokojnie zasnęła.

Kolejny dzień przyniósł poprawę. Obserwowałem jak z dnia na dzień, z godziny na godzinę, chrypką ustępuję, a Stworzon do nas wraca. Coraz więcej uśmiechów, gugań, mniej niespokojnego snu, więcej dobrego czuwania.

Wiele razy krytykowałem protesty lekarzy i pielęgniarek. Kiedy Lilce zapaliło się gardło, zrozumiałem, że nie mam do tego żadnych praw. Tej pracy nie da się wycenić, a więc jest warta najlepszych warunków i każdych pieniędzy. Żadna z moich własnych wizyt w gabinecie lekarskim nie przyniosła tej refleksji.

A później pomyślałem o innych. O kierowcy autobusu, który z uporem wartym lepszej sprawy, wyłącza światło zawsze, kiedy tylko wyciągnę książkę. Bywa złośliwy, ale to dzięki jego umiejętnościom, codziennie docieram bezpiecznie do pracy, i bezpiecznie z niej wracam. O pani, która co rano sprzedaje mi mleko, i ociąga się tak okrutnie, że czasami mam ochotę wydłubać jej serce. Jest jednak przy tej kasie zawsze, a kiedy przychodzę, sklep jest już otwarty. A to przecież nie dzieje się samo…

W codzienności nie dostrzegamy ludzi, którzy z mrówczym poświęceniem wykonują swoje obowiązki.

Lekcja nr 1: Każda praca jest trwałą wartością. Ludziom należy się wdzięczność, a czasem odrobina zwykłej wyrozumiałości. Wszyscy potrzebujemy siebie nawzajem.

Ciesz się z drobnych rzeczy

Stworzon potrzebuje opieki totalnej. Przy Lilce (jak to przy niemowlaku) trzeba czuwać niemal całą dobę; reagować możliwie szybko, ale zawsze spokojnie. To wymagające. Z drugiej strony – mam wrażenie – tak bardzo niewiele potrzeba, żeby ją uszczęśliwić.

Wracam z pracy, w biegu witam się z żoną, i biorę małą na ręce. Kilka słów, a ona zaczyna się uśmiechać i gugać. Podczas karmienia często przysypia: umazana mlekiem, z łapką niebezpiecznie blisko oka, wygląda jak siódme nieszczęście, ale uśmiecha się błogo.

Większość ludzi ma dach nad głową, ciepły posiłek w ciągu dnia, i przynajmniej kilka kochających osób wokół. A mimo to jesteśmy społeczeństwem połamanym, z wiecznie skrzywioną miną i tysiącem powodów do narzekań. Strasznie się pogubiliśmy w tym, co ważne.

Mówimy, że każdy prezent powinien być przyjmowany z radością. Przyznaję, że czasami udawałem. Akcja prezentowa to zawsze była cicha kalkulacja, poprzedzona subtelnymi sugestiami o tym, co chciałbym znaleźć pod choinką. W tym roku maluch na te sugestie nie pozwolił: zabrakło czasu i zwyczajnie nie miałem głowy.

Pod choinką znalazłem sporo fajnych rzeczy, każda świetna i dopasowana na miarę. Jednym z prezentów była koszulka – pozornie nic wielkiego. Rzecz w tym, że tę koszulkę oglądałem w Internecie dobre trzy, może cztery miesiące temu. Mówiłem żonie, że mi się podoba, ale jest droga i poczekamy na przeceny; teraz mamy ważniejsze wydatki. Z czasem zapomniałem.

Kamila i jej siostry nie zapomniały.

Lekcja nr 2: Drobne gesty i bycie z innymi jest ważne. Cała reszta: pieniądze, sukcesy, praca, wartościowe przedmioty… bez bliskich nam ludzi, to tylko siano.

Nie jesteś najważniejszy

W chrześcijaństwie dużo mówimy o woli Bożej i powołaniu. Wierzymy, że życie tak, jak chce tego Bóg, jest całkiem niezłym pomysłem. Deklarujemy to przekonanie, a później i tak robimy po swojemu, tłumiąc w sobie frustrację, że świat nie odpowiada naszym oczekiwaniom.

Jeden z moich przyjaciół mawia, że oczekiwania są tym rodzajem rozczarowań, które dopiero się wydarzą. Za każdym razem, kiedy chcemy nagiąć rzeczywistość do naszych własnych potrzeb, musimy liczyć się z efektem jojo.

Obserwuje swoich wiecznie sfrustrowanych znajomych i dochodzę do wniosku, że ich problemem nie jest takie czy inne wydarzenie, sytuacja losowa, ale fakt, że to wszystko dzieje się na przekór ich założeniom. Jest nam źle, kiedy nie jest po naszemu.

O tym, jak ze Stworzonem trudno cokolwiek zaplanować (z punktualnym wyjściem do pracy włącznie) pisałem już tutaj. Tekst, który właśnie czytasz, planowałem opublikować wczoraj. Niestety (albo stety), to był dzień marudów, i Lila nie schodziła z rąk. Moje musiało poczekać.

Elastyczność, która wynika z prostej prawdy, że ani ja, ani moje małe plany i projekty nie są najważniejsze, jest jak głęboki oddech po długim zanurzeniu. Dotyczy to tak wierzących, jak i tych niezdecydowanych.

Lekcja nr 3: Nie jesteś najważniejszy i nie zawsze musi być tak, jak chcesz. Kontrola nad wszystkim nie jest możliwa i nie musisz jej posiadać.

To były dobre święta. I wyjątkowy rok. Niemal codziennie odkrywałem w świecie, innych ludziach, i w sobie samym, coś wartościowego. Choć na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas, dziękuje, że zechcieliście mi towarzyszyć.

[fb_button]

{social-facebook-like}