Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Opium dla ludu

Religia to opium dla mas. A precyzyjniej: religia bywa jak opium i niemal każdy wierzący przechodzi przez taki etap swojej wiary, w którym używa Boga do doraźnego uśmierzenia swoich paranoi. Źle się dzieje, kiedy ten etap duchowego rozwoju staje się ostatnim.

Paradoksalnie zbytnia troska o życie wieczne jest całkiem realnym zagrożeniem dla relacji z Bogiem, a w efekcie, w łatwy sposób może stać się zakamuflowaną formą ateizmu.

Piszę o tym z dwóch powodów: rozmawiając z osobami niewierzącymi lub tymi z pogranicza, coraz częściej uświadamiam sobie, że my, wierzący często uciekamy od realnego życia w świat religijnych fantazji i choć nie ma to wiele wspólnego z dojrzałym chrześcijaństwem, to w jakimś stopniu kształtuje jego (chrześcijaństwa) obraz. To po pierwsze. Po drugie: bardzo często na progu opium zatrzymują się ci, którzy chcą stanowić twarz Kościoła i mówić o Bogu innym, ale to nie działa. Nie można podzielić się czymś, czego się nie posiada. Chory potrzebuje lekarza.

Wszyscy uciekamy

Nikt z nas nie lubi bólu. To naturalne i kiedy mówię ból, mam na myśli wszystko to, co nieprzyjemne. Oprócz spraw dużego kalibru takich jak uzależnienia, rozerwane związki, utrata pracy, niepewność finansowa, myślę również o naszej małostkowości. O niej nawet bardziej, bo przejawia się zdecydowanie częściej: ktoś publicznie wykazuje, że nie masz racji, albo nazywa cię idiotą; wdajesz się w pyskówki na Facebooku, a później jest ci głupio; ktoś z pozycji autorytetu mówi rzeczy, z którymi się nie zgadzasz i bierzesz to do siebie, bo tracisz poczucie bezpieczeństwa, a w efekcie myślisz o nim gorzej niż źle (to może być szef, kolega w pracy, nauczyciel, bez znaczenia). Nie chcę ci się czegoś zrobić, zrzucasz odpowiedzialność na innych, cokolwiek… Często małostkowość manifestuje się zazdrością, a zazdrość krytyką. W gruncie rzeczy to tylko lęk.

Za naturalnym brakiem akceptacji tego co niekomfortowe idzie poszukiwanie znieczulaczy. Im szybciej i skuteczniej działających, tym lepiej. Często trafia na religię w uproszczonej formie: czarno-białej moralności; karze i nagrodzie. Problem w tym, że religia skoncentrowana na wyborze pomiędzy wiecznym cierpieniem, a wiecznym szczęściem po śmierci, nie ma wiele wspólnego z chrześcijaństwem. Buddyzm i hinduizm też poświęcają przyszłości „po życiu” bardzo wiele uwagi. Tu jednak nie ma miejsca na Boga. Tym bardziej na osobistą z Nim relacje. Właśnie w tym sensie jest to zakamuflowana forma ateizmu, bo Bóg przestaje być w centrum. Zamiast Niego, stawiamy tam nasze działania i ich konsekwencje, a więc nas samych. Już kiedyś pisałem (za Lewisem), że to traktowanie Boga jako polisy ubezpieczeniowej albo lokaty w banku. Różnicą jest tylko stawka.

O krok za mało

O ile jest to pewien etap rozwoju, wszystko jest w porządku. Ewangelia w kilku miejscach podkreśla, że to jest niezbędne; mamy gromadzić kapitał na przyszłość. Kłopoty zaczynamy mieć wtedy, kiedy zatrzymujemy się w tym miejscu. To prowadzi do rzeczy przykrych.

Wiara stopniowo zamienia się w zabobon (co często wypominają nam ludzie otwarcie niewierzący), w którym niebo jest rekompensatą za życie pełne trudu (finalnie sobie nie poradziliśmy), a piekło straszącym batem prowadzącym ludzi do szaleństwa. Ci szaleńcy najczęściej zaczynają prześladować innych; bywa i tak, że z kościelnych ambon.

Najczęściej taka postawa sprawia, że w ogóle przestajemy wierzyć – opieranie życia na wiecznym bilansie zysków i strat w obawie przed karą jest absurdem; niewielkim wycinkiem z szerokiej całości. I to jest powód, dla którego ludzie ewangelizujący za pomocą strachu, nie powinni tego robić. Łagodzicie swój ból własną wyobraźnią, a kiedy trafiacie na ludzi dojrzalszych od siebie, nie potraficie ich zainteresować Bogiem, bo go spłyciliście.

Dla jasności: nie sposób być chrześcijaninem i uciec od tematu piekła i nieba. To równie, a może i bardziej niebezpieczne, bo wyrzuca nas z orbity Kościoła. Diabeł istnieje, jest zagrożeniem – pełna zgoda. Chodzi o perspektywę. W niej na pierwszym miejscu powinna znaleźć się relacja z Bogiem. W końcu niebo, jak naucza Kościół, nie jest niczym innym, jak możliwością przebywania z Nim w bezpośrednim kontakcie, a piekło tego kontaktu brakiem. Pragnienie nieba powinno być bardziej pragnieniem przebywania z Bogiem, a nie formą nagrody. Strach przed piekłem jest zasadny wówczas, kiedy tej relacji z Bogiem nie chcemy stracić. I właśnie o to tu chodzi. Miarą tego kontaktu, papierkiem lakmusowym, jest to, jak traktujemy innych ludzi.

Na taką perspektywę pozwolić sobie mogą, bez teoretyzowania, jedynie ci, którzy namiastki tego kontaktu z Bogiem doświadczyli „tu i teraz”. W konsekwencji im więcej słyszę o nagrodach i karach, i im bardziej radykalny jest ten głos, tym większe mam podejrzenie, że kryje się za nim jakiś poważny brak. Dla jasności: tu nie chodzi o przemilczenie tego tematu, chodzi o akcent i proporcje.

O krok do przodu

Wiara dojrzała nie jest ucieczką, lękiem, ani oczekiwaniem ulgi. Jest tego totalnym zaprzeczeniem. Z chrześcijaństwa wypływa spokojna i wewnętrzna siła do konfrontacji z rzeczywistością. I znów, nie mówię o sprawach dużego kalibru (a przynajmniej nie tylko o nich), ale o przełamywaniu własnego łajdactwa w codzienności. Jeśli tydzień temu w nocy, przy kolejnym wstawaniu do naszego Stworzenia, tracę cierpliwość i mówię do żony kilka niemiłych słów, albo kolejnego człowieka wypowiadającego się na Facebooku zabijam w swojej głowie, nazywając go idiotą i bucem, to mogę zrobić dwie rzeczy. Skupić się na złu, które stało się moim udziałem, dobić się jeszcze bardziej, a później przelać frustrację na innych; albo poprosić Boga, żeby pomógł mi to naprawić i następnym razem stanąć na wysokości „bycia człowiekiem dobrym”. Przeprosić Kamilę i pomóc, a ten komentarz w Internecie zachować dla siebie. I się pomodlić.

Wybieram bramkę numer dwa. Mam graniczące z pewnością przekonanie, że w rezultacie tego wyboru uda mi się uniknąć piekła, nawet jeśli nie będę o nim myślał 24 godziny na dobę, ani prześladował nim innych. Myślę też, że szukającym to więcej powie o Bogu, niż tysiąc napomnień i gróźb.

[fb_button]

 

PS Znów rozgorzała wojenka. Piotrek Żyłka opublikował na łamach Deon.pl krótki felieton o zagrożeniach jakie może nieść nadmierna koncentracja na tym, co złe. Wskazał palcem na miesięcznik „Egzorcysta. Historie prawdziwe.”, który zajmuje się „zagrożeniami duchowymi i pokazuje jak się przed nimi ustrzec”. Internet odpowiedział w charakterystyczny sposób: anonimowym jadem zamykającym przestrzeń do dyskusji. Choć nie był to cel, myślę, że ten tekst może być wartościowym głosem w dyskusji.

{social-facebook-like}