Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Pręgi

Ojciec umiał mnie bić tak, żeby nie zostawiać śladów, zazdrościłem kumplom ich podbitych oczów, bo od razu wzbudzali litość, a siniaki znikały; moich pręg nigdy nie było widać, nie widać ich, ale jeszcze pieką tam w środku.

Zdanie, które właśnie przeczytałeś jest cytatem. To słowa wyjęte z ust Wojciecha Winklera, bohatera świetnego filmu „Pręgi” w reżyserii Magdaleny Piekorz. To mocny fragment i posłużyłem się nim celowo: zbyt wielu Wojtków Winklerów mijamy w naszej codzienności. Mają 20-30 i więcej lat, a ich pręgi wciąż pieką. Nie da się o tym jasno opowiedzieć; można jedynie doświadczyć. Tym bardziej zaskakują reakcje na niedawne badania przeprowadzone przez TNS OBOP dla Rzecznika Praw Dziecka.

Większość Polaków (aż 60%) uważa, że są sytuacje, w których należy dać dziecku klapsa. 38% twierdzi, że tzw. lanie nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Do drugiej grupy dołącza Jerzy Bukowski, publicysta „Gościa Niedzielnego”, który w jednym z felietonów piszę o niewinnych klapsach i rózdze Ducha Świętego (sic!).

Panie Jerzy, puknij się Pan w głowę. Krzesłem.

W tym szaleństwie brak metody

Dwa argumenty wracają w dyskusji o klapsach jak bumerang. Pierwszy mówi o tym, że ani państwo, ani żadna inna instytucja, nie powinny przekraczać domowego miru i decydować o stosowanych metodach wychowawczych. Drugi argument przekonuje, że klaps (a wg Bukowskiego również pas) nie szkodzi, a wręcz przeciwnie, jest doskonałym narzędziem dyscyplinującym.

Rzecz w tym, że klaps nie jest metodą wychowawczą, ale aktem przemocy. Bywa, że manifestuje bezsilność rodziców i brak wewnętrznych zasobów, bywa też daleko idącym wypaczeniem (a wówczas sam klaps stanowi jedynie preludium dla bardziej wyszukanych form komunikacji z dzieckiem).

Owszem, trzeba dużo złej woli, żeby nie widzieć różnicy pomiędzy klapsem, a regularnym biciem i poniżaniem dziecka, ale w obu przypadkach mamy do czynienia z krzywdą bezbronnego. Różnica leży w skali. W końcu złodziejem nazywamy zarówno tego, który kradnie 50 zł, jak i tego, który regularnie okrada mieszkania.

Tu nie ma mowy o wychowaniu, raczej o jego zdradzie i dostrzeże to każdy, kto widział reakcję bitego (nawet lekko) dziecka. Jerzy Bukowski powołuje się na osobiste doświadczenia. Odpowiem w tym samym tonie, bo nieszczęśliwie się składa, że moim rodzicom zabrakło kilkakrotnie cierpliwości i obrywałem w skórę. Osiągnięty cel zawsze był okupiony nieproporcjonalnym kosztem: nie pamiętam fizycznego bólu, ale pamiętam towarzyszące temu zagubienie połączone z utraconym poczuciem bezpieczeństwa. Efektem ubocznym zawsze był bunt i (przynajmniej na chwilę) utracony, rodzicielski autorytet.

Kilka razy byłem świadkiem, kiedy rodzic wymierzał klapsem źle rozumianą sprawiedliwość dziecku. Na twarzy malucha zawsze obserwowałem dokładnie tę samą reakcję: brak zrozumienia i paniczny strach.

Jeśli konsekwencją złego zachowania dziecka jest przemoc, to osiągany cel będzie krótkoterminowy, a sprawa wróci rykoszetem. Wielokrotnie widziałem ten schemat u swoich rówieśników, którzy po wyfrunięciu z gniazda, kiedy zabrakło nad karkiem rodzicielskiego bata, zaprzeczali wszystkiemu co, wydawać by się mogło, wynieśli z domu.

Mam mądrych, dobrych i wrażliwych rodziców. Obok tych kilku, niechlubnych epizodów (z których nie jesteśmy dumni), rodzice potrafili stanąć na wysokości zadania. Kiedy dostawałem w skórę, czasem unikałem niewłaściwych zachowań, ale częściej uczyłem się skuteczniej je ukrywać; wielu moich przyjaciół z „łobuzerskich eskapad” reagowało dokładnie tak samo. Kiedy jednak siadaliśmy przy kuchennym stole i obok kary (a ich gama była bardzo szeroka) dostrzegałem, że moim rodzicom jest naprawdę przykro, że tym co zrobiłem, zraniłem również ich, i że nie jest to „wychowawcza manipulacja”, to później wybierałem właściwie. Nie dlatego, że bałem się kary, ale dlatego, że ufałem swoim rodzicom, a oni byli i są dla mnie ważni. I to jest wychowawczy model, który chciałbym powtórzyć.

Puchnie, a Duch Święty patrzy

W ostatnim akapicie swojego felietonu, Jerzy Bukowski przytacza ludowe powiedzenie „Rózeczką dzieciątka Duch Święty bić radzi, rózeczka dzieciątkom nigdy nie zawadzi.”. To abstrakcyjna hybryda głupoty, braku wyczucia i nieodpowiedzialności za słowo. Mam nadzieję, że nikt nie pomyśli, że takie stanowisko jest w jakikolwiek sposób bliskie chrześcijaństwu. Bo nie jest.

Chrześcijaństwo rysuje kompletnie inną perspektywę. Uświadomiłem sobie to całkiem niedawno. Lila, moja córka, nie należy do mnie. Nie jest moją własnością. Jest dzieckiem Boga, podobnie jak ja, przynależy do Niego. Jestem tatą, a więc dobry Bóg jedynie i aż wynajął mnie do służby wobec tego małego, nowego człowieka; obdarzył zaufaniem i wierzę, że w tej przygodzie dorastania (gdzie trochę jestem przewodnikiem, a trochę będziemy szli ramię w ramię) udostępni nam wszystkie, potrzebne zasoby. Przemoc do nich nie należy.

To z jednej strony odpowiedzialność, a z drugiej kredyt zaufania. Jeśli kiedyś popełnię błąd i w moim byciu tatą czegoś zabraknie; podniosę rękę na swoje dzieci (a mam nadzieję, że to nigdy nie nastąpi), to nie zamierzam tego usprawiedliwiać zachowaniem malucha. Usiądę i przyznam, że popełniłem błąd. Przeproszę i spróbujemy coś z tym zrobić. Myślę, że to jedyne, co może mieć jakąkolwiek wychowawczą wartość w całym tym, przykrym zamieszaniu.

[fb_button]

PS Nie mogę sobie odmówić pewnej złośliwości: Panie Jerzy, jest coś szalenie niemęskiego w aprobacie bicia dzieci, a duma z bycia „grzecznym chłopcem” nie świadczy o Panu najlepiej. Serio.

{social-facebook-like}