Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Stworzon z krainy buczących okapów

Stworzon największą potrzebę zabawy odczuwa blisko północy lub tuż nad ranem, kiedy trzydzieści minut snu wydaje się decydować o życiu i śmierci. Miejscem idealnym dla tych nocnych aktywności jest kuchnia, zaraz obok buczącego na całe mieszkanie okapu. Nic z egocentryzmu nie leczy tak skutecznie, jak bycie tatą.

Podobno istnieją niemowlęta, które potrafią przespać noc lub obudzić się krótko, na czas bezszelestnego karmienia.  Dla nas to miejska legenda, nieosiągalna wizja rajskiej utopii, bo Stworzon budzi się często, je szybkimi partiami, a w między czasie domaga się rzeczy różnych. A więc nosimy, śpiewamy, modlimy się i zaglądamy w każdy zakamarek domu. Zawsze jest śmiesznie, bo już dawno przekroczyliśmy ten poziom zmęczenia, przy którym można się złościć. Kiedy maleństwo decyduje się otworzyć oczy w kilka sekund po tym, jak już uwierzyliśmy, że śpi naprawdę, bywa śmiesznie i tragicznie zarazem.

Jeśli egocentryzm jest tym sposobem myślenia, w którym to ja stanowię środek ciężkości, to właśnie te trudne noce, kiedy śpimy dwie, trzy godziny, są najlepszym na to remedium.

Egoizm nasz powszedni

Egoizm i egocentryzm zawsze karmią się naszymi przywiązaniami. Przewrotność tych bliźniaczych chorób duszy polega na tym, że choć zabiegamy o własne dobro, obrywamy rykoszetem zmęczenia i nadszarpniętych relacji.

Nie dziwi, że nie dostrzegamy, jak bardzo nas to rani, bo żyjemy w kulturze osiągnięć: celów do zdobycia, wyzwań, bycia lepszym każdym kosztem. To niekończąca się iluzja, że jeśli zyskamy jeszcze trochę uwagi, uznania, takich czy innych dóbr, będziemy szczęśliwi.

To zawsze przynosi cierpienie, bo w praktyce koncentrujemy się na tym, czego nie posiadamy, lub tym co możemy stracić. Przestajemy żyć tu i teraz  i uciekamy od rzeczywistości. To stąd zazdrość, bo nagle okazuje się, że ktoś posiada przedmiot naszego przywiązania. Zaborczość, kiedy wydaje nam się, że inni mogą odebrać pielęgnowany status bycia dla kogoś ważnym. Rezygnacja z najmniejszej części tego, co nasze, budzi frustrację. Stając się centrum wszechświata, jednocześnie stajemy się epicentrum własnych rozczarowań.

Bycie tatą leczy. Kiedy Stworzon czternaście miesięcy temu zajmował kilkumilimetrową przestrzeń gdzieś daleko pod sercem swojej mamy, a ona poinformowała mnie o jego istnieniu, byłem nieludzko wzruszony. To taki dziwny stan, gdzie spokój i wdzięczność miesza się z natrętną ekscytacją.

Już wtedy zaczęliśmy ze Stworzonem rozmawiać, razem słuchać muzyki, obiecywać sobie cuda i długie wieczorne godziny spędzone nad kuchennym stołem. W trójkę, z czasem w czwórkę, w piątkę, ile dobry Bóg pozwoli. To był świetny czas.

A jednocześnie, gdzieś z tyłu głowy, cichym szeptem pojawił się strach przed tym, z ilu rzeczy będę musiał zrezygnować, albo odłożyć na bliżej nieokreślone kiedyś. Ja, ten u którego stóp leży świat. Przywiązania dały o sobie znać.

Po drugiej stronie

Blisko pięć miesięcy temu córka stwierdziła, że woli tę mniej przyjemną stronę brzucha. Ochrzczona roboczo Stworzonem, z miejsca uznała, że klasyczny podział na dzień i noc, w naszym domu obowiązywał nie będzie. Dziecięcy rykun jest tym narzędziem perswazji, z którym nie sposób dyskutować, a więc doba szybko straciła swój cykl.

W całym tym zamieszaniu,  które dla tysięcy rodziców nie jest niczym nowym, szybko zrozumieliśmy, że jeśli nie chcemy się pogubić i poranić, a bycie razem ma być niekończącą się przygodą naszego życia, musimy być dla siebie. A więc nie ja, nie ty, nawet nie Stworzon. My.

Jest dzisiaj tak, że jeśli o czwartej nad ranem odkładam malucha z nadzieją, że zasnął na dobre,  a wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że powinienem wykorzystać resztę nocy, to i tak nie mogę odmówić sobie tej przyjemności z chwili, żeby jeszcze pobyć przy nich w ciszy. Świat, który chwilę temu leżał u stóp, nie jest już tak ważny.

Ta duchowa rewolucja dokonuje się subtelnie, bez mojego świadomego udziału, i świadczy o rozmachu Boga. Nie znam rodzica, który nie mógłby podzielić się tym doświadczeniem.

Przeciwny wektor

Jest coś banalnego w prostej prawdzie, że to, co decyduje o naszej wartości, to bycie dla innych w zwykły sposób; nie zawsze kosztem siebie, ale bez stawiania tego co moje na pierwszym miejscu. I jest coś przykrego i interesującego zarazem w tym, że z jednej strony ciągle o tym zapominamy, a z drugiej – skupieni na sobie – nie doceniamy tych, którzy żyją blisko nas; w codzienności.

Od czasu do czasu, dobrze jest zapomnieć o sobie.

[fb_button]

 

Artykuł pierwotnie pojawił się w miesięczniku „W Drodze” (2/2014), w którym od stycznia br. ukazują się moje felietony.
{social-facebook-like}