Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Czasami rozmawiać nie warto

Wszystkie trudne rozmowy mają jedną, wspólną cechę – są trudne. Mimo to, większość z nas słusznie uznaje, że warto rozmawiać. Mniej oczywiste pytanie brzmi: czy zawsze i z każdym? Otóż zawsze i z każdym nie warto. Bywa, że możemy tylko milczeć.

Poznałem kiedyś człowieka, który na organizowane w swoim domu przyjęcia (szumnie nazywane dyskusyjnymi) zapraszał osoby o przekonaniach zbliżonych do moich. Wierzących, studentów teologii, czasem kleryków. Im ktoś miał większą odwagę w przyznawaniu się do swoich poglądów i im mniejszą zdolność ich wyrażania, tym rosła szansa, że zostanie zaproszony. W praktyce bowiem delikwent stawał się maskotką w rękach pozostałych, cynicznych, choć błyskotliwych gości. Nie muszę dodawać, że stanowili większość. Poniżony i wyśmiany grał dobrą minę do złej gry.

Cała ta absurdalna sytuacja to jedna z większych nikczemności, które mogłem obserwować. Trzeba być naprawdę przerażonym wewnętrznie człowiekiem, aby dodawać sobie wartości przez tak wyrafinowaną podłość. To dobry (bo autentyczny) przykład sytuacji, w której rozmawiać nie warto. Niezależnie od poglądów. A mimo to bardzo chciałem…

Kiedy zaproszono mnie na jedno z takich spotkań, grzecznie odmówiłem. Jednocześnie zaproponowałem rozmowę w mniejszym gronie, w neutralnym miejscu jak kawiarnia lub restauracja. Moja propozycja nie spotkała się z zainteresowaniem. Nie czułem się zaskoczony.

Byłem bliski wpadnięcia w jedną z dwóch pułapek, przekonania o własnej wartości i obawy przed oceną. Tak naprawdę całość sprowadza się do jednego: strachu o to, co pomyślą o nas inni. Każdy to zna. Właśnie dlatego często odzywa się w nas przymus zabrania głosu, zajęcia stanowiska.

Obudził się we mnie bohater. Pomyślałem, że ktoś w końcu powinien tym napuszonym chłopcom utrzeć nosa. Zagrać w ich grę, podjąć rękawicę i oddać pięknym za nadobne. A jeśli się nie uda – kurtuazyjnie dać w zęby. Dosłownie. Jest taka scena w Buntowniku z wyboru Gusa Van Santa, kiedy Will staje w obronie poniżonego kolegi i nie zostawia suchej nitki na bogatym, oczytanym (ale niewystarczająco) studencie Harvardu. Problem w tym, że ja nie jestem Willem Huntingiem, a studentem byłem bardzo przeciętnym. Jest takie stare powiedzenie, żeby mierzyć siły na zamiary.

Z drugiej strony martwiłem się przez chwilę, że jeśli odmówię, będę źle postrzegany: jako człowiek, który nawet na moment nie chce znaleźć się w towarzystwie osób myślących inaczej, bo czuję się od nich lepszy. Nie czułem się lepszy. Otuchy dodał mi Lewis, który twierdził, że tak naprawdę liczy się nie to, czy się wygląda na świętoszka, ale to czy się nim jest. Nie byłem, serio.

Prawda była taka, że udział w tej chorej zabawie, niezależnie od motywów, byłby przyzwoleniem na ten proceder. Nikt by nie zyskał. Z perspektywy czasu wiem, że postąpiłem słusznie.

Piszę o tym wszystkim bo najczęściej spotykam się z dwoma typami reakcji na rzeczy niepokojące. To albo ultra optymistyczna zgoda, pełna otwartość na każdy rodzaj zachowań i poglądów, próba wytłumaczenia każdego świństwa (a to trudnym dzieciństwem, a to okolicznościami);  albo ferowanie prostych, najczęściej krytycznych i krzywdzących sądów. Wiecie, takie ostentacyjne trzaskanie drzwiami z okrzykiem nie ma zgody i pożegnalnym epitetem. Zupełne zamknięcie.

Myślę, że sprzeciw wyrażony spokojnie, czasem biernie (a cisza świetnie się do tego nadaje) może przynieść dużo lepszy efekt niż otwarty konflikt. Czasami milczenie kosztuje więcej wysiłku niż rozmowa. Za walką zawsze kryje się przegrany. Nie przegrany pogląd – przegrany człowiek. To, że ktoś przyzna nam racje, nie jest aż tak ważne. Wiele razy doświadczyłem sytuacji, w której nie potrafiłem znaleźć argumentów, ale druga strona była pod wrażeniem tego o czym udało mi się wspomnieć. Po jakimś czasie mogliśmy rozmawiać dalej. To nie ma nic wspólnego z relatywizmem, choć wielu będzie chciało tak to zinterpretować.

To prawda, są sytuację gdzie ani rozmowa, ani milczenie nie wystarczą. W puli pozostaje tylko arbitralny sprzeciw. Rzecz w tym, że takich sytuacji jest zdecydowanie mniej niż sprzeciwów wygłaszanych arbitralnie.

[fb_button]

{social-facebook-like}