Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Dziecko? Poproszę trzy

Bycie rodzicem rezonuje w każdym obszarze funkcjonowania. Relacje z najbliższym, praca zawodowa, czas wolny (jaki czas, jaki?), kwestie zdrowia, duchowość, aktywności własne. Czy chcesz, czy nie, gdzieś z tyłu głowy zawsze pozostajesz tatą lub mamą. Bez azylu i strefy buforowej.

Pojawienie się dziecka jest jak granat odbezpieczony w składzie amunicji. Tuż obok skrzyń z trotylem. To spektakularny wybuch, który trwale zmienia obraz rzeczywistości. Nasz świat płonie siódmy miesiąc. Jest trochę strasznie, a trochę jak w kolorowym śnie wariata synestety.

Paradoksalnie to jedna ze wspanialszych rzeczy jakich doświadczam. Rozwija i ubogaca, pozwala poznać samego siebie, dodaje skrzydeł. Bez tego małego człowieka, który co rano przypomina o swoim istnieniu (zawsze zbyt wcześnie), moje życie nie miałoby tej wartości, którą ma dzisiaj. Ludzie, którzy nie posiadają dzieci są – siłą rzeczy – ubożsi o te doświadczenia.

Ważne: ubożsi o te konkretne doświadczenia, nie znaczy, że nie bogatsi o inne. Tu nie ma miejsca na oceny, ani tym bardziej przestrzeni na przekonanie o byciu tym lepszym. To ostatnie niemal zawsze jest efektem jakiejś własnej wewnętrznej biedy: zazdrości, poczucia żalu, braku zgody na rzeczywistość.

Choć potrzeba posiadana dzieci jest głęboko i trwale wpisane w naszą naturę, to bycie rodzicem nie stanowi jedynie słusznej formy funkcjonowania. Jesteśmy różni. Stajemy wobec różnych sytuacji, a życie nie zamyka się w modelu 2+3.

Choć potrzeba posiadana dzieci jest głęboko i trwale wpisane w naszą naturę, to bycie rodzicem nie stanowi jedynie słusznej formy funkcjonowania. Jesteśmy różni. Stajemy wobec różnych sytuacji, a życie nie zamyka się w modelu 2+3.

Tymczasem presja społeczna dotycząca rodzicielstwa narasta i przybiera kuriozalne formy. W konsekwencji budzi naturalny sprzeciw. Mój również.

Tłem najczęściej nie jest troska o dobro wspólne, ale własny egoizm. Widać to wyraźnie na dwóch płaszczyznach. Pierwsza to rodzice dorosłych dzieci, którzy oczekują wnuków. Druga, ludzie, którzy gdzieś po drodze zgubili własną autonomie (albo nigdy jej nie posiadali) i potrzebują uzasadnić swoje rodzicielstwo przez czynniki zewnętrzne.

Rodzice, którzy chcą zostać dziadkami, szukają dla siebie nowej roli. Potrzebują kolejnego modelu spełnienia, gdzie wnuk staje się elementem nadającym życiu wartość. To pozornie naturalne zachowanie, które w realiach wielopokoleniowych, mieszkających pod jednym dachem rodzin znajdowało dla siebie dobry grunt. Trudno jednak uciec od smutnego wniosku, że prawdziwy sens posiadania dzieci zostaje tu skrzywiony. Nowy człowiek nie staje się tym, któremu dajemy miłość i siebie, ale kimś, kto ma wypełnić pustkę starości.

Im dłużej obserwuję przestrzeń publiczną, tym większego nabieram przekonania, że ludzie, którzy innych chcą obligować do konkretnego modelu życia, sami utknęli w nim bez akceptacji i zgody. Rodziców, którzy poświęcili się potomstwu absolutnie bez reszty, bez oddechu dla siebie, dotyczy to szczególnie. Model macierzyństwa i ojcostwa stuprocentowego nie działa. Ta niezwykle ważna rola nie może być jedyną.

Im dłużej obserwuję przestrzeń publiczną, tym większego nabieram przekonania, że ludzie, którzy innych chcą obligować do konkretnego modelu życia, sami utknęli w nim bez akceptacji i zgody.

Jeśli mama jest tylko mamą, a zapomina o byciu żoną czy partnerką, to w końcu zapomina o sobie i swojej kobiecej tożsamości. Macierzyństwo staje się nieznośną ofiarą składaną na ołtarzu codzienności. Rodzi frustrację i zazdrość wobec tych, którzy żyją inaczej. Rzecz z mężczyznami ma się podobnie. Stąd już o krok do agresywnej krytyki tych, którzy nie posiadają dzieci.

Ważnym elementem wspólnego wychowywania dzieci jest wzięcie na siebie odpowiedzialności nie tylko za syna czy córkę, ale również za partnera. Częścią mojego ojcostwa jest stwarzanie Głosowi Rozsądku warunków na oddech i zajęcie się sobą. To relacja dwukierunkowa.

Postanowiliśmy, że Lila będzie dorastać w cieniu ludzi, którzy dbają o swoje potrzeby, rozwijają się, nie zaniedbują innych obszarów życia. To trudne, ale możliwe. Chcę żeby moje dzieci widziały rodziców, którzy kochają nie tylko ich, ale siebie wzajemnie. W końcu przykład mówi więcej niż tysiąc słów.

Jestem tatą. Mimo wątpliwości, strachu, naturalnej niechęci do rezygnacji z części swoich aktywności na rzecz rodziny, chciałem nim być. Staraliśmy się o Lilę długo i konsekwentnie, ze spokojem – na tyle na ile to w ogóle możliwe – przygotowując samych siebie do przyjęcia na świat nowego życia. Dzisiaj trudno jest mi zrozumieć tych, którzy mimo wszelkich warunków do posiadania dzieci (trwały, dobry związek, bezpieczeństwo materialne, względna własna dojrzałość) mówią: nie, nigdy, to nie dla mnie. Intuicja podpowiada mi, że jest w tym specyficzny rodzaj koncentracji na sobie i wygoda życia, które w dłuższej perspektywie zemszczą się w ten, czy inny sposób. Ale brak zrozumienia i własne przekonania nie uprawniają mnie do głoszenia prawd jedynie słusznych i wchodzenia w życie innych w brudnych butach.

Brak zrozumienia i własne przekonania nie uprawniają mnie do głoszenia prawd jedynie słusznych i wchodzenia w życie innych w brudnych butach.

Po pierwsze: odbieramy w ten sposób prawo do wolności, a więc również wyborów, z którymi się nie zgadzamy. To bardzo ważne i (ku zaskoczeniu wielu) wyrasta wprost z moich przekonań religijnych. Jeśli, jak wierzą chrześcijanie, granice wszechmocy Boga wyznacza wolna wola człowieka, to kim jestem, aby własne granice stawiać dalej?

Po drugie: mogę się mylić. Nigdy nie wiemy wszystkiego, nie widzimy całości. Posiadanie dzieci jest bardzo osobistą, niezwykle intymną i złożoną decyzją, która wpływa na życie nie tylko nasze, ale przede wszystkim człowieka, który pojawi się na świecie. To przestrzeń tak ważna, że pytania rzucane nad świątecznym śniadaniem, z telewizyjnym serialem klasy B w tle, są zwyczajnie nie na miejscu. Mogę sobie jedynie wyobrazić jak ta presja rani dziewczynę, która chce, ale nie może podjąć decyzji o zajściu w ciąże przez wzgląd na trwający kryzys małżeński albo problemy zdrowotne. Bywa i tak, że decyzja o nie posiadaniu dziecka jest aktem dojrzałości.

I po trzecie: w tym konkretnym przypadku nie wierzę w siłę dyskusji. To zbyt bliskie rzeczywistości, by uciekać do prostych recept i teorii. Posiadanie dzieci jest świetne. Większość ludzi nie powinna od tego uciekać, ani zwlekać zbyt długo. Jestem przekonany, że wiele decyzji „na nie”, jest dyktowanych wypadkową strachu i egoizmu. Ale wiele nie znaczy wszystkie.

Wejście w rolę rodzica nie może być dyktowane presją, obyczajem, takim czy innym modelem społecznym. Jeśli nie towarzyszy temu choćby minimum wewnętrznego przekonania, to szansa na unieszczęśliwienie i siebie, i malucha drastycznie wzrasta.

Wejście w rolę rodzica nie może być dyktowane presją, obyczajem, takim czy innym modelem społecznym. Jeśli nie towarzyszy temu choćby minimum wewnętrznego przekonania, to szansa na unieszczęśliwienie i siebie, i malucha drastycznie wzrasta.

Nie byłem gotów na zostanie tatą. Nikt nie jest. Ale byłem gotów na podjęcie ryzyka. Efekt niemal każdego dnia przerasta moje oczekiwania, bo nigdy nie doświadczałem życia intensywniej i pełniej, a przecież wszystko dopiero przed nami. Żaden zawodowy sukces, żadna aktywność, nie wpisuję się w skale satysfakcji z przekraczania siebie, swoich wad i ograniczeń, jaką daje ojcostwo.

Wierzę, że bycie dobrym przykładem, przy jednoczesnej akceptacji i empatii wobec tych, którzy chcą inaczej, jest zdecydowanie lepszym głosem „za” niż hektolitry jadu, który zawsze manifestuje jakąś własną biedę. Jeśli moje życie ma się dobrze, nie odczuwam potrzeby porządkowania życia innych. Nawet jeśli wydaje mi się, że stanowią kapitalny materiał na zostanie rodzicem.

[fb_button]

 

Wpis inspirowany i w nawiązaniu do tekstu Dziecko? Nie, dziękuję ze świetnego bloga Malwiny. Choć są punkty, w których myślimy inaczej, to nie jest głos polemiki.

{social-facebook-like}