Za każdym razem, kiedy ktoś cię irytuje, to zaraz po tym, jak nazwiesz go idiotą, powinieneś mu szczerze podziękować. Udzielił ci bezcennej lekcji o tobie samym. W większości przypadków twoja złość, nie ma związku z tym, co się wydarzyło. Sytuacje, miejsca i osoby są tylko katalizatorem. Iskrą rzuconą na beczkę prochu.
Prawdziwe źródło naszego gniewu jest głębsze: nasza własna słabość, prawda, której nie chcemy przyjąć, lub przeradzający się w egoizm, brak empatii. Bywa, że wszystkie te elementy jednocześnie. To ważne, bo świadomość tego procesu sprawia, że gniew – nawet jeśli nie ustępuje od razu – może stać się użyteczny.
Własna słabość
Z uporem powtarzamy, że w innych irytują nas te wady, które posiadamy, a drugi człowiek jest lustrem naszych własnych niedoskonałości. Kiedy w towarzystwie coś nas uwiera, mamy do czynienia z lustrem znakomitym. To właśnie wtedy możemy zobaczyć w sobie coś, czego nie akceptujemy. Z tej perspektywy niechęć staje się szansą na poznanie siebie, a w konsekwencji ważnym punktem zwrotnym.
Problem w tym, że ten sam defekt charakteru, może objawiać się na różne sposoby. Dla przykładu: łapię się na tym, że irytują mnie ludzie, którzy mają usilną potrzebę manifestowania swojej wartości przez krytykowanie innych. Kiedy nieuprzejmy komentarz pada za plecami zainteresowanego, można być niemal pewnym, że to objaw lęku.
Towarzyszy nam podskórna obawa, że nie jesteśmy dość dobrzy. Krytykujemy innych dla poczucia komfortu, próbując powiedzieć: wiem lepiej, potrafię lepiej, jestem lepszy (czyt. wystarczający).
Dzisiaj bardzo rzadko krytykuję innych w sposób bezpośredni – mój lęk stał się wyrafinowany. Często używam konstrukcji: widzę w tym człowieku duży potencjał, wierzę, że może być świetnym publicystą, projektantem, mówcą, jeśli tylko wyeliminuje to, lub to, dojrzeje, nabierze doświadczenia, cokolwiek…
Różnica jest znikoma i dotyczy formy. To wciąż litania wad i niezadowolenia. Dopiero zetknięcie się z ludźmi, których narzekanie przekracza granice cierpliwości, pozwoliło mi to zobaczyć. Jestem wdzięczny.
Prawda, której nie chcemy przyjąć
Nikt nie irytuje nas tak, jak ludzie, którzy swoim sposobem życia, są cichym wyrzutem sumienia. Żyją wg wartości, które odrzuciliśmy. W końcu niemal wszyscy święci wyprowadzali z równowagi, a żaden z proroków nie był przyjmowany z otwartymi ramionami.
Współczesnych dotyczy to w równym stopniu. Gandhi, de Mello, Ratzinger, Franciszek. Dla wielu są piekącą solą w oku. Mówią o rzeczach, które uderzają w nasze zastane, bezpieczne przekonania.
Złość staję się kamuflażem dla zazdrości, przykrywką dla utraconego poczucia komfortu, ale paradoksalnie to właśnie ona może być sygnałem, że spotykamy się z czymś ważnym. Impulsem do weryfikacji, czy to, w co wierzę jest właściwe.
Choć posłużyłem się przykładem dwóch papieży, laureatem pokojowej nagrody Nobla i jezuitą na cenzurowanym, to ten sam mechanizm funkcjonuje w najbardziej podstawowych relacjach. I dotyczy każdego z nas.
Dwa, może trzy lata temu, kiedy rozwój zawodowy stanowił oś mojego życia, żywiłem szczerą urazę do większości znajomych, którzy – kiedy wybijała ósma godzina pracy – potrafili asertywnie, i ze spokojem odejść od biurka. Irytowały mnie drzwi zamykane o 16. Jednocześnie towarzyszyła temu usilna potrzeba podkreślenia czasu, który sam spędzam przy komputerze.
Tłumaczyłem to zaangażowaniem i pracowitością, ale w praktyce zazdrościłem innym umiejętności stawiania granic. Dzięki temu dzisiaj cieszę się zdrowym dystansem do pracy, choć nadal wykonuję ją rzetelnie i z oddaniem.
Brak empatii i egoizm
Bywa, że ktoś drażni nas bez wyraźnego powodu. Pojawia się i swoim wyglądem, sposobem bycia burzy nasz spokój. Zwykle musimy podzielić się tymi odczuciami z kimś, kto z dużym prawdopodobieństwem może je potwierdzić. Sarkazm jest częścią pakietu.
Czasami ludzie zachowują się nieuprzejmie, często głupio. W końcu istnieje kategoria ludzi okrutnych, ale nawet wtedy gniew nie jest reakcją dobrą, bo zwykle tylko pogarsza sprawę.
Oceny przychodzą łatwo. Zbyt łatwo. Zawsze patrzymy na wycinek rzeczywistości, zapominając, że ci ludzie mają przeszłość, swój zbiór doświadczeń i środowisko, które ich ukształtowało. Kiedy widzimy to szerzej, agresję możemy przekuć w mądre współczucie. To ostatnie nie oznacza zgody na zło lub głupotę, a zrozumienie, że tak zło, jak i głupota mogą być efektem wewnętrznej nędzy.
Jeden z moich przyjaciół, który w zakładzie karnym odsiaduje długi wyrok, jeszcze do niedawna wyprowadzał mnie z równowagi. Regularnie i kompletnie. Butny, arogancki, wiecznie z tyłu, i wiecznie mający coś do powiedzenia koledze obok; nigdy na głos. Pewny w grupie. Z sumieniem ciężkim jak fortepian.
Kiedy się poznaliśmy i zobaczyłem jaką drogę przeszedł, jaki był kiedyś i jak bardzo się zmienił, zrozumiałem, że pierwsze wrażenie jest oderwane od rzeczywistości. To była cenna lekcja.
Słuszny gniew?
Bywa, że spokojna, wyważona reakcja jest niewystarczająca. Jeśli jednak potrafimy dostrzec prawdziwe źródło naszej złości, odpowiedź nie będzie skierowana przeciw komuś, ale dla kogoś. A to kolosalna różnica.
Powszechnie akceptujemy zasadę, którą chrześcijanie nazywają miłością nieprzyjaciół. Wierzymy, że o ile to możliwe, rozwiązania pokojowe są lepsze, niż te z użyciem siły. Podkreślamy konieczność dialogu i otwartości; mówimy o tolerancji. A później z oddaniem przegryzamy sobie gardła. W imię dobra, oczywiście. Czujecie zapach absurdu?
Prosta prawda, że mój gniew najwięcej mówi o mnie, nie traci na aktualności.
[fb_button]