Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Niebo, czyli patrz szerzej

Pomimo powszechnego dostępu do wiedzy, świetnych kampanii społecznych i rosnącej świadomości, wciąż boimy się osób niepełnosprawnych. Nie pasują do naszego poukładanego, przewidywalnego świata. Burzą porządek. Przyglądamy się im ze zdziwieniem, czasem z poniżającą ciekawością. Nawet jeśli chcemy pomóc, brakuje nam wiedzy i doświadczenia. Wycofani, nie zadajemy pytań.

[fb_button]

Strach przed tym, co nieznane i obce, to jedna strona medalu. Jest druga. Kultura sukcesu obdarła nas z wrażliwości, w której miejsce wstawiliśmy własną wygodę. W konsekwencji słabość została uznana za bezwartościową. Choć bywa, że stanowi obiekt chwilowej ekscytacji, to w dłuższej perspektywie zamykamy przed nią oczy.

Niemal zawsze, kiedy w przestrzeni publicznej pojawiają się osoby niepełnosprawne, szybko stają się uzasadnionym wyrzutem sumienia. Z uporem i w białych rękawiczkach odsuwamy ich poza nawias. Protestujący w sejmie rodzice brutalnie obnażyli tę perspektywę. Kampania społeczna z udziałem Bartka Topy, ta poświęcona autyzmowi, pokazała jak mało wiemy i z jaką łatwością wydajemy bolesne sądy. Nawet jeśli nie zajmujemy miejsc parkingowych zarezerwowanych dla niepełnosprawnych, to drażni nas ich przywilej. Brakuje nam cierpliwości i empatii. To duży błąd. Tracimy bardzo wiele.

Jaś

Artura poznałem kilka lat po narodzinach jego pierwszego syna. Jaś urodził się z Zespołem Downa. Lekarze twierdzili, że zacznie być komunikatywny w wieku pięciu, może sześciu lat. Pierwszych słów miał nauczyć się wchodząc w wiek, który my nazywamy dorosłym. W szpitalu sugerowano, że oddanie chłopca do odpowiedniego ośrodka będzie lepszym rozwiązaniem. Lepszym dla nich, a więc nie wyrazili zgody.

Artur zajmował się Jasiem, był obecny. Pomagał żonie, pracował jak opętany i za dziesięciu. W ich domu nigdy niczego nie brakowało. Jednak każdej nocy uciekał. Chciał zaprzeczyć rzeczywistości, przekonać samego siebie, że nic się nie wydarzyło. Bił się z własnymi myślami.

Przełom nastąpił na osiedlowym placu zabaw. Jaś, choć zwykle wycofany, tam lgnął do innych. Nie mówił, był powolny, nie rozumiał zasad. Kiedy się wystraszył, jego dodatkowy chromosom dawał o sobie znać. Wtedy pluł daleko i celnie. Dla dzieci, tych które nie zdążyły jeszcze nasiąknąć defektem dorosłości, nie miało to większego znaczenia. Dla ich rodziców owszem.

W pewnym momencie jedna z mam zabrała z piaskownicy swojego malucha, a na pożegnanie rzuciła „parchem, bękartem i mongołem”. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Jaś – zraniony jak nigdy wcześniej – zdecydował, że to jego ostatni dzień w tym miejscu.

Poznałem tę historię kila lat później. Artur, dzisiaj mój oddany, wspólnotowy przyjaciel, kończy ją w sposób, który nie wymaga dodatkowego komentarza.

– Wtedy ja też o czymś zdecydowałem. Bardzo naiwnie, a jednocześnie tak bardzo na serio. Postanowiłem, że już nikt nie skrzywdzi mojego syna. Jasiek już nigdy nie poczuje się odrzucony i niechciany. Bez względu na koszty. Wiesz, chyba dopiero wtedy dorosłem. To taki moment, kiedy ojciec staje się tatą. Podnosisz głowę.

Paradoksalnie, niezawiniona słabość syna, stała się inspiracją i życiową misją dla ojca. Ważnym punktem zwrotnym. Obserwuję ich życie z podziwem, bo choć bywają momenty arcytrudne, wiem, że wątpliwości nigdy nie wróciły.

Paweł

Spotkania z osobami niepełnosprawnymi nauczyły mnie, że słabość może być inspirująca. Nagle nasze małe plany i projekty tracą na znaczeniu. Problemy maleją, bo zmienia się skala i punkt odniesienia. Niepełnosprawność uczy pokory i wdzięczności. Cech, które stają się fundamentem dobrych relacji. W chwilach trudnych, to one stanowią bezpieczny punkt oparcia.

Na studiach, od czasu do czasu, pomagałem niewidomemu koledze. Po pokazie w chorzowskim planetarium zapytałem Pawła o wrażenia. Odparł rozbawiony, że niezręcznie mu oceniać warstwę wizualną. Kiedy w klubach szliśmy w stronę toalet razem (pod rękę, ciasno i wąskie przejścia), wzrok innych bawił. Każde  wydarzenie tego typu było cenną, procentującą na przyszłość, lekcją dystansu do samego siebie. Lekcją, z której każdy może skorzystać, jeśli tylko wyjdzie poza strefę własnego komfortu.

Do nieba

Jaś ma dzisiaj 14 lat.. Dba o siebie, rozpoczął naukę w szkole. Wszystko wskazuje na to, że niebawem będzie potrafił czytać krótkie historie. Mówi bardzo mało, ale jeśli już zabiera głos, to tak, że wszyscy rosną. Lekarze twierdzą, że jest cudem. Artur z żoną żartują, że zauważono to „rychło w czas”.

Spotkaliśmy się trzy dni temu. W autobusie. Kiedy Jasiek mnie widzi, zawsze chce dostać mój tablet. Oddaję bez sprzeciwu, ale wcześniej pytam, gdzie się wybierają.
– W góry. – pada krótka odpowiedź, której towarzyszy szarpnięcie za 7 cali zabawy.
Chłopiec znika. Patrzę na Artura.
– W Beskidy, wziąłem trzy dni urlopu. Kaśka odpocznie od nas.
Jaś uruchomił moje Google Docs. To, co włącza jest mało istotne. Ważne, że coś się dzieje. Kompletnie pochłonięty rzuca w powietrze:
– Do nieba.
– Do nieba?
– Do nieba. Jak tata ma wolne, to zawsze jest do nieba.

[fb_button]

{social-facebook-like}