Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Nienawiść nasza powszechna

Martwi się na zapas, za cały świat i za światy równoległe. Zły znak, jeśli nie powie: martwię się o ciebie. Tym razem swój niepokój wyraziła pytaniami: dlaczego tak wiele osób źle ci życzy i skąd w nich tyle nienawiści?

Odpowiedziałem: Piszą tak ludzie nieszczęśliwi, uszkodzeni. Zresztą, pod każdym artykułem i wywiadem. Zobacz lepiej jak fajnie wyszło zdjęcie, poprawili zeza. Nie, nie odpisuj, naprawdę nie ma sensu.

Mama (lat 52, poznaje Internet) kilka minut wcześniej przeczytała: „Kim jest ten pedzio? Z Gazety Szecherowskiej?”, „czego dokonał oprócz udostępniania odbytu chętnym – a tego dokonał na pewno”. I jeszcze: „ten bloger ma semicki fenotyp. no offence”, „Typowy pejs”.*

Zdałem sobie sprawę, że zobojętniałem na nienawiść. Język jak wyżej stał się przeźroczysty, czasem bawi. Spowszechniał. Z letargu budzą już tylko wydarzenia skrajne: wyszydzona śmierci nastoletniej blogerki, samobójstwo chłopca, który o jeden raz za dużo usłyszał „ty pedale”, pobity Syryjczyk, wielkie transparenty. Wszystko, co lżejsze wychodzi poza nawias, bo przecież haters gonna hate.

Słowo „hejt” jest płytkie i nijakie, przede wszystkim – łagodzi zjawisko, które opisuje. Oswaja zło, bo łatwiej powiedzieć „jestem hejterem” niż „nienawidzę ludzi”. Jeśli po śmierci 14-latka ktoś pisze „dobrze, że zdechł”, nie jest śmieszkiem-prowokatorem, ale rani, sprawia ból, sieje i zbiera nienawiść. Niezręcznie mówić o hejcie, bo hejt to za mało.

Przeczytałem kilkadziesiąt artykułów, kilka badań i raportów. Prześledziłem przebieg trwających i zapomnianych kampanii społecznych. I wszystko na nic, kulą w płot. Straciłem i czas i energię, bo wszędzie o tym, jak jest, a mało o tym, dlaczego tak się dzieje. A przecież principiis obsta, sero medicina paratur (przeciwdziałaj początkom, później i lekarstwo na nic).

Zacząłem więc szukać samodzielnie. Pomyślałem najpierw, że winni są politycy i media. W końcu ryba psuje się od głowy, a skoro w przestrzeni publicznej, pod krawatem, a nie rzadko z Bogiem na ustach, można lżyć i oskarżać, to dlaczego tu, w Internecie, mielibyśmy się ograniczać? A jeśli do puli dołożyć budowanie politycznego kapitału na polsko-polskiej wojnie, to hulaj dusza, piekła nie ma. Śmierć wrogom Ojczyzny albo – w wersji dla lewicy pijącej sojowe latte za 14,99 zł  – ciemnogród, mohery i każdy ksiądz pedofil.

Później, pod wpływem wywiadu z prof. Wiesławem Godzicem (Kultura Liberalna 34/2015), źródła wylewanej w Internecie nienawiści upatrywałem w wadliwej edukacji. Prof. Godzic postuluje wprowadzenie do szkół filozofii i retoryki. W sukces tego projektu nie wierzę, ale trop jest dobry…

W kulturze „rzeczy praktycznych” zapomnieliśmy, czemu nauki humanistyczne mają służyć. Szkoła uczy, ale już od dawna nie kształtuje. A przecież to nauki humanistyczne mogą uwrażliwiać: rozwijają empatię, uczą współodczuwania, konfrontują z tym, co w nas dobre i złe.

Wiara w nauczycieli, którzy będą uczyć tak, że zamiast „jebać Żydów” pojawi się „nigdy więcej”, to oczywiście Himalaje naiwności. Ale wiara w to, że mniej systemu i tabelek, a więcej rozmów pomoże nam wszystkim, jest realna.

Zaraz obok szkół pod sąd postawiłem Internet sam w sobie. Arlena (która jest mądra i uczy mówić po cudzemu) zwróciła uwagę na to, że kiedy nie widzimy rozmówcy, nie rejestrujemy jego reakcji: smutku, rozczarowania, żalu, złości. Nie współodczuwamy, a więc łatwiej o przekroczenie granic.

I jeszcze społeczne podziały. Przez 25 lat promowaliśmy kult zaradności i sukcesu. Dobrze, że socjalistyczny etos pracy (praca ma wartość samą w sobie) zastępujemy etosem pracowitości (praca jest środkiem, nie celem). Ale przy tym wszystkim, trochę odłamkiem, oberwało się mniej samodzielnym, urodzonym w złym miejscu i czasie. Stworzyliśmy świat antagonizmów zamiast niewykluczających różnic. Frustracje rozczarowanych na stałe wpisują się w krajobraz internetowej nienawiści.

Mamy więc i politykę i media, archaiczny system edukacji, odczłowieczającą technologię, trudny rys kulturowy. Sfrustrowanych, których piękny świat z Instagrama drażni i przypomina, że „miało być inaczej”. Wierzchołek góry lodowej, u której podstaw leży powszechne przyzwolenie na to, aby o innych myśleć i mówić bez szacunku. Bo czy wszystko to, co dzisiaj wylewa się w Internecie, nie zaczyna się w prywatnych rozmowach? Wtedy, gdy za plecami i we własnym gronie mówimy o kimś, że jest idiotą i kretynem? Jeśli nawet nie wprost, to za pomocą ironii i sarkazmu, które niepostrzeżenie stały się synonimem błyskotliwości? Czy nie jest tak, że w żart ubieramy język, który poniża i obraża, a akty protestu uznajemy za przesadę?
Znak zapytania stawiam celowo, bo pewnie nie zawsze i nie wszędzie.

Walczymy z nienawiścią, którą widać na tablicach i profilach publicznych, próbujemy zmieniać prawo, szukamy rozwiązań, wklejamy #stopmowienienawiści. I zapominamy o tej, która dzieje się nad kuchennym stolikiem i w oknie Messengera.

A nienawiść, jeśli nie spotyka się z protestem, rośnie.

* autentyczne komentarze, które pojawiły się pod jednym z wywiadów udzielonym dużemu portalowi, pisownia oryginalna.

{social-facebook-like}