Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Tata, którego nie ma

Ojcostwo jest elementarną częścią męskiej tożsamości. Tworzy nas na nowo. Uwrażliwia i zmienia. Uczy jak wyjść poza siebie. W wymiarze społecznym i osobistym to rola, której znaczenie trudno przecenić. Problem w tym, że model, który znamy, to model ojców nieobecnych. Rodziców na niby.

W chwili, w której dowiedziałem się, że Lila będzie, każda część mnie mówiła jednym głosem: bądź przy nich. Później, gdy przychodziła na świat, to specyficzne uczucie wróciło z intensywnością kilkuset teradżuli więcej. Nigdy wcześniej – i jak dotąd nigdy później – nie doświadczałem rzeczywistości w podobny sposób.

Szczęśliwie większość mężczyzn, których znam, pozwala wybrzmieć temu głosowi. Intuicyjnie rozumieją, że odpowiedzialność to imperatyw obecności. Nie tylko przy dziecku, ale również, a może przede wszystkim, obok tej najważniejszej. Jednocześnie wszystkich nas łączy wspólne doświadczenie: specyficzny, bo rzadko wypowiadany wprost, ostracyzm starszego pokolenia.

Mężczyźni czekają na bliżej nieokreślone kiedyś: czas, w którym będą gotowi na większe zaangażowanie. Racjonalizują własny strach i egoizm.

Do niedawna w przestrzeni wychowania obowiązywał precyzyjny, ale szkodliwy podział. Na tą, która wychowuje i otacza opieką, i tego, który zapewnia bezpieczeństwo. Ojcowską obecność zredukowano do interwencji kryzysowych i okazjonalnych aktów dumy. Mimo wyraźnej szkodliwości takiego podejścia (kobieta bierze na siebie niemal stuprocentową odpowiedzialność , a mężczyzna nie nawiązuje głębokiej i niezbędnej relacji z dzieckiem) tkwi w nim specyficzny komfort. Matka zyskuje poczucie pełnej kontroli, a jednocześnie silnie wiążę ze sobą najmłodszych. Bliskość staje się przestrzenią zarezerwowaną tylko dla niej. Ojciec nie wychodzi poza nieznane. Tkwi w bezpiecznej strefie komfortu, której granice wyznacza praca, własne plany i projekty.

Mężczyźni czekają na bliżej nieokreślone kiedyś: czas, w którym będą gotowi na większe zaangażowanie. Racjonalizują własny strach i egoizm. W konsekwencji dysproporcja w relacjach dziecka względem obojga rodziców staje się tak duża, że trudna do nadrobienia. To kobieta jest pierwszą linią wsparcia, a rola mężczyzny schodzi na drugi plan. Tak bardzo przywykliśmy do obrazu, w którym rozżalony maluch krzyczy „chcę do mamy!”, że wydaje nam się zupełnie naturalny. Nawet jeśli sytuacja ma miejsce w obecności drugiego z rodziców.

Perspektywa obecności wypływa z głębokiej, wewnętrznej potrzeby. To trwały element ojcowskiego instynktu. Chcemy być blisko swoich dzieci: rozumieć je, znać, cieszyć się ich zaufaniem. Boli nas odrzucenie i brak więzi.

Choć niepisany testament poprzednich pokoleń i słabość męskiego charakteru są podstawową przyczyną tego stanu rzeczy, to bywa, że jego źródło leży również w zachowaniu kobiet. W sytuacjach, w których mężczyzna chce podjąć działanie, ale jest one nieporadne, kobieta interweniuje i twierdzi, że zrobi to lepiej. Nie daje i ojcu, i dziecku czasu na wzajemną naukę siebie. Jeden z moich mentorów, Jesper Jull, nazywa tę postawę matczynym szowinizmem. Do dzisiaj jestem wdzięczny żonie, że nie przeszkadzała, kiedy pierwszy raz przewijałem córkę. Nawet jeśli dwudziesta minuta tego procesu sygnalizowała, że nie wszystko idzie zgodnie z planem.

Wszystkie te elementy składają się na słabnącą, ale wciąż obecną reakcję społeczną względem tych, którzy postanowili iść pod prąd i w opiece nad dziećmi podjąć się aktywności dotychczas zarezerwowanych dla kobiet. Pielęgnacja, dbałość o higienę dziecka, bliskość wyrażana nie tylko w słowach, ale i czułych gestach. W końcu praktyczne zaangażowanie w życie dziecka (terminy wizyt lekarskich, szczepień, urodzin, na późniejszych etapie życia: znajomość rozkładu zajęć, wiedza o tym, co dziecko lubi, a czego nie).

W naturalny sposób maluch jest silnie związany z mamą. Dla nas, mężczyzn, to przestrzeń do pracy, ale gra warta jest wysiłku.

Perspektywa obecności wypływa z głębokiej, wewnętrznej potrzeby. To trwały element ojcowskiego instynktu. Chcemy być blisko swoich dzieci: rozumieć je, znać, cieszyć się ich zaufaniem. Boli nas odrzucenie i brak więzi. Sam fakt, że ta potrzeba tkwi w nas, nie znaczy jeszcze, że jest łatwa w realizacji. Zaangażowanie wymaga wyjścia poza ramy znane z własnych domów. W nowej roli czujemy się niepewnie, brakuje nam odwagi do prób i mierzenia się z błędami. Jesteśmy mistrzami w tłumieniu emocji i instynktów.

Kobiety mają nad nami tę przewagę, że przez dziewięć miesięcy noszą dziecko w sobie, później karmią piersią.  Maluch jest silnie związany z mamą w naturalny sposób. Dla nas, mężczyzn, to przestrzeń do pracy, ale gra warta jest wysiłku.

Od pierwszych godzin życia Lilianny z konsekwentnym uporem chciałem ją przytulać, nosić, pomagać w zaśnięciu, pielęgnować. Rytuał wieczornej kąpieli to nasz wspólny, rodzinny czas, choć wiem, że niebawem będę musiał się z niego wycofać. Córka wciąż często zasypia w moich rękach. W telefonie noszę zapisane terminy szczepień i dbam o kontakt z naszym lekarzem. Choć nie zawsze przychodzi to łatwo, na rzecz obecności w domu potrafię zrezygnować ze swoich planów.

Nie dlatego, że taka forma zaangażowania staje się modą forsowaną przez ten czy inny autorytet. Nie dlatego nawet, że pracując z ludźmi wykluczonymi, niemal codziennie dostrzegam jakie spustoszenie potrafi przynieść ojcostwo na niby.

(…) odpowiedzialności za drugiego człowieka nie da się podzielić tak, jak innych obowiązków. Nie sposób ustalić proporcji.

Powody są trzy, a wszystkie więcej niż proste. Po pierwsze, bo jestem mężczyzną. To moja natura i tożsamość. Ojcostwo jest jej najlepszym, najpełniejszym manifestem. Zaryzykuje stwierdzeniem, że męskość, która nie wyraża się w ojcostwie, jest na swój sposób kaleka i niepełna.

Po drugie, bo jestem przekonany, że odpowiedzialności za drugiego człowieka nie da się podzielić tak, jak innych obowiązków. Nie sposób ustalić proporcji. Jeśli tylko jeden z rodziców jest zakorzeniony w życiu dziecka, to znaczy to, że odpowiedzialność spoczywa właśnie na nim. To, że moja żona pamięta o ważnych wydarzeniach z życia naszej córki, nie oznacza jeszcze, że sam jestem zwolniony z tego obowiązku.

Po trzecie i najważniejsze: bo kocham, a miłość wyraża się w działaniu. Słowa, choć ich znaczenie jest ważne, nie mogą stać w sprzeczności z codziennością. Więź między rodzicem, a dzieckiem tworzy się od pierwszych chwil życia. Dotyk, bliskość, szept, to wszystko buduje dobro, którym dziecko nasiąka, a które staje się fundamentem jego przyszłej samodzielności. Chcę żeby moje dzieci dorastały w przekonaniu, że są dla nas ważne. Kochamy je i akceptujemy. Jeśli nie będę wiedział, co jest istotne dla nich, z kim się przyjaźnią, o czym marzą, to żadne słowa, a tym bardziej regularnie przynoszona do domu pensja, nie wystarczy.

Spośród marzeń, które posiadam, jedno jest szczególne. Ojcostwo rozumiem w kategoriach służby. Mam pomóc swoim dzieciom dorosnąć do mądrej autonomii. Iść o krok przed, przez chwilę obok, w końcu zatrzymać się i pozwolić biec samodzielnie – bez mojego udziału. Mam cichą nadzieję, że będą mogły wtedy powiedzieć: dziękuję tato. Zawsze, kiedy tego potrzebowaliśmy, byłeś.


Dedykuję ten tekst swojemu bratu, który przygotowuje się do swojej nowej, ważnej roli. Będziesz świetnym ojcem. Posiadasz wszystkie, wewnętrzne zasoby, żeby nim być.

{social-facebook-like}