Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Ukraina

W niemej bezsilności przeglądam doniesienia z Kijowa. Przez chwilę patrzę na zdjęcie zabitego Ihora Kostenko, studenta geografii i dziennikarza. Był rówieśnikiem mojego brata. Obserwuję nieludzki dramat, który dzieje się 850km od miejsca, gdzie mieszkam. Dziesięć, może dwanaście godzin drogi. Zastygam w zawstydzeniu.

Mimo Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (przyjętej również przez Ukrainę), dorobku humanizmu, filozofii i nauk społecznych, wciąż potrafimy stanąć naprzeciwko siebie z zamiarem gwałtu i gotowością na zadanie śmierci.

Blisko 70 ofiar i setki rannych to bilans czarnego czwartku, który nie wydarzył się gdzieś tam, w odległym, nieznanym świecie, ale tuż za naszymi drzwiami. W odległości możliwej do pokonania w mniej niż dzień. W centrum starego kontynentu, który jeszcze chwilę temu rozdzierała hekatomba II wojny światowej.

Bliskość tych wydarzeń nie pozwala na brak stanowiska i obojętność. Można, tak jak Ewa Lalik, nie czuć nic i twierdzić, że historia Majdanu dla wielu jest mniej istotna niż kolejna inwestycja Google. Można, tak jak ks. Roman Kneblewski, pisać o „polskim Lwowie”, przywoływać pamięć o rzeźni na Wołyniu i w imię Boże podsycać nienawiść. Można też pozostać człowiekiem.

Jest coś znamiennego w tym, że potrafimy rozmawiać o Olesi Żukowskiej, sanitariuszce, którą snajper trafił w szyję, a chwilę później kliknąć „lubię to” pod zdjęciem bawiących się znajomych. To prawda: żyjemy tu i teraz, trudno o nieprzerwane skupienie na dramacie innych. Codzienność pozostaje codziennością, dzień ma swój rytm, ale w tym wszystkim nie może zabraknąć elementarnej wrażliwości.

I ten nieszczęsny Wołyń. W końcu głosy, że Ukraina sama zgotowała sobie ciężki los, bo nie potrafiła wykorzystać pokojowej rewolucji lat 2004-2005. Możemy dyskutować. Przywoływać argumenty, że życie vendettą tylko pomnaża cierpienie. Przypominać, że sami nie jesteśmy święci, a powstania kozackie z XVII w. były odpowiedzią na to, że naród Ukrainy traktowaliśmy niewolniczo. Rzecz w tym, że w zestawieniu z aktualnym cierpieniem ludzi obecnych na Majdanie, to jest więcej niż nie na miejscu. Odpowiedzialność historyczna i zdolność do wyciągania wniosków jest niezwykle ważna. Ale wszystko ma swój czas. To tak, jakby namawiać sanitariusza, który właśnie zakłada opatrunek, że wcześniej powinien zapytać o poglądy polityczne i ideologiczną przynależność.

W swoim Liście do córki pisałem o tym, że Lilianna jest naszym małym-wielkim zobowiązaniem. Zobowiązaniem do tego, żeby żyć dobrze. Potrafię wyobrazić sobie sytuację, w której za kilka lat odwiedzimy Kijów. Zatrzymamy się przy pamiątkowej tablicy z nazwiskami ofiar, a moja nastoletnia córka zapyta, co wtedy zrobiliśmy. Chcę móc powiedzieć, że było nas stać na więcej, niż zmianę avatara na Facebooku i Twitterze.

Kiedy przelewam pieniądze na konto Caritas z dopiskiem Ukraina, a do jednego z punktów zbiórek zanoszę trochę żywności i produktów pierwszej potrzeby, nie wspieram ukraińskiej opozycji. Nie występuję przeciw Rosji, tej czy innej opcji politycznej. Występuje przeciw cierpieniu. Staram się pamiętać, że wiara bez uczynków jest martwa. Przede wszystkim o tym, że niesienie pomocy nie jest heroizmem, ale przywilejem, bo oznacza, że posiadamy coś, czego brakuje innym. W końcu, że dużo ważniejsze od tego co nas dzieli, jest to, co łączy. Zawsze.

[fb_button]

Ukrainie, obok niezbędnych gestów solidarności, można pomóc w sposób wymierny. Środki przeznaczane na leki, opatrunki i żywność gromadzi m.in. Caritas Polska. Szczegółowe informacje można znaleźć tutaj.
{social-facebook-like}