Mówią: "Szukajcie, a znajdziecie". Powodzenia!

Zdolny, ale leń. O dysleksji inaczej

Mam na imię Konrad i jestem dyslektykiem. W szkole podstawowej nie byłem w stanie bezbłędnie przepisać z tablicy prostego wyrazu. Choć reguły ortografii i gramatyki mogłem recytować w środku nocy, to przez lata oskarżano mnie o niedbałość i lenistwo. Moje literackie ambicje budziły najgorszy rodzaj fałszywej życzliwości: próbuj, choć wszyscy wiemy, że nic z tego nie będzie.

Statystyki nie pozostawiają złudzeń. Dysleksja rozwojowa dotyka 15% populacji, gdzie blisko 5% to przypadki o szczególnym nasileniu. Widać tendencję wzrostową. W praktyce co 20-ty uczeń boryka się z poważnymi, choć niezawinionymi trudnościami w nauce. Do większości przylgnie krzywdząca etykieta zdolnego lenia. Niewykluczone, że po drodze usłyszą kilka mniej lub bardziej wyszukanych epitetów, wśród których dysmózgia jest tym łagodniejszym. Życie.

W praktyce co 20-ty uczeń boryka się z poważnymi, choć niezawinionymi trudnościami w nauce. Do większości przylgnie krzywdząca etykieta zdolnego lenia. Niewykluczone, że po drodze usłyszą kilka mniej lub bardziej wyszukanych epitetów, wśród których dysmózgia jest tym łagodniejszym.

Zawsze charakteryzowała mnie duża ciekawość poznawcza. Zacząłem czytać na długo przed pierwszą wizytą w szkole. Wcześniej niż rówieśnicy. Irytowało mnie, że za każdym razem, kiedy jestem ciekaw znaczenia jakiegoś napisu, muszę prosić o pomoc dorosłych. Domagałem się lekcji.

Kiedy inni uczyli się liter, potrafiłem już całkiem sprawnie czytać dłuższe formy, a więc nauczyciele nie mieli możliwości zobaczenia kiełkujących problemów. Jednak dość szybko okazało się, że przy dużym zaangażowaniu i radości z pracy nad tekstem, każde dyktando kończyło się czerwoną plamą poprawek. Zeszyty podobnie, bo nie potrafiłem bezbłędnie przepisywać z tablicy, a pisanie ze słuchu zajmowało wielokrotnie więcej czasu.

Nie rozumiałem sytuacji, co jeszcze bardziej potęgowało moje zniechęcenie i złość. Z dnia na dzień szkoła stała się miejscem kaźni.

Paradoksalnie to nie problemy z pisownią okazały się kluczem do diagnozy, ale ledwo dostrzegalne trudności z koordynacją wzrokowo-ruchową na lekcjach wychowania fizycznego. Jestem więcej niż wdzięczny nauczycielce, która wyłapała ten subtelny związek charakterystyczny dla osób cierpiących na dysleksję.

Lata 90-te były czasem, w którym dysleksji nie traktowano jeszcze poważnie, ale zmiany prawne otwarły furtkę nieodpowiedzialnym rodzicom. Za pomocą zaświadczeń i zwolnień ułatwiano podopiecznym przetrwanie w szkolnej rzeczywistości, ucząc przy tym cwaniactwa i bezradności.

To właśnie ta postawa, której skala zahaczała wówczas o absurd, znacznie utrudniała funkcjonowanie wszystkim, którzy zmagali się z autentycznym problemem. Wrzucano nas do jednej szuflady i nikt (łącznie z licznym gronem nauczycieli starej daty) nie interesował się stanem rzeczywistym. Dysleksję traktowano jako kolejną fanaberię współczesności. Tysiąc razy słyszałem, że jestem zdolnym leniem, co w praktyce oznaczało, że jestem zwyczajnie krnąbrny, a moje zdolności są podkreślane w ramach słabej kurtuazji.

Tymczasem dysleksja jest niezawinionym, autentycznym i często poważnym zaburzeniem, które skutecznie utrudnia rozwój. Choć nie ogranicza w sposób kompleksowy (przeciwnie, wspólnymi cechami dyslektyków jest błyskotliwość, wrażliwość, wyostrzona intuicja i bogata wyobraźnia), to niesie ze sobą znaczące problemy w nauce. W zależności od jej rodzaju (dysortografia, dysgrafia, dyskalkulia) stawia przed uczniem bariery, których nie jest w stanie przekroczyć.

Społeczną konsekwencją jest nieuzasadniona krytyka, nierealne oczekiwania i brak integracji ze środowiskiem. Z czasem obniżone poczucie własnej wartości, bo dziecko – w konfrontacji z wygórowanymi oczekiwaniami – traci wiarę w siebie.

Społeczną konsekwencją [ignorowania dysleksji] jest nieuzasadniona krytyka, nierealne oczekiwania i brak integracji ze środowiskiem. Z czasem obniżone poczucie własnej wartości, bo dziecko – w konfrontacji z wygórowanymi oczekiwaniami – traci wiarę w siebie.

Na szczęście moi rodzice zareagowali w sposób mądry. Schorzenie stało się dla nas rozsądnym wyzwaniem. Przez długi czas indywidualnie pracowałem z pedagogiem i polonistą. Ćwiczyłem. Często zniechęcony i gotów uciec w ścieżkę wybraną przez znajomych: papier załatwia wszystko, więcej nie trzeba.

W przeciwieństwie do przyjaciół, chciałem pisać. Pielęgnowałem w sobie to marzenie. Wiedziałem, że dyslektykami urodzili się Tomasz Edison, Albert Einstein i Hans Christian Andersen.

Wytłumaczono mi, że moje błędy i problemy z ortografią nie są zawinione. Dysleksja ma podłoże biologiczne. Kropka. Tak długo jak pracuję, znam zasady i potrafię je przywołać, tak długo nie mam podstaw, aby cokolwiek sobie zarzucać. To świetne doświadczenie, które w przyszłości mogłem przełożyć na wiele sytuacji.

Egzamin gimnazjalny pisałem już bez czasu dodatkowego. Wcześniej korzystałem z tego przywileju podczas sprawdzianów, narażając się przy tym na liczne szykany. Zrezygnowałem z niego świadomie, mimo zachęt i namów nauczycieli. Część humanistyczną napisałem najlepiej. To był mój mały manifest.

Jestem dyslektykiem. Mimo lat tytanicznej pracy nadal popełniam błędy. Przecinki są mi zmorą i koszmarem, a końcówki wyzwaniem, któremu często nie potrafię sprostać. Tworzę zdania tysiąckrotnie złożone. To zaburzenie, którego skutki można ograniczyć, ale nie sposób wyzbyć się go całkowicie. Różnica leży w skali: dzisiaj tych błędów jest zdecydowanie mniej.

Jestem dyslektykiem. Mimo lat tytanicznej pracy nadal popełniam błędy. Przecinki są mi zmorą i koszmarem, a końcówki wyzwaniem, któremu często nie potrafię sprostać. Tworzę zdania tysiąckrotnie złożone. To zaburzenie, którego skutki można ograniczyć, ale nie sposób wyzbyć się go całkowicie.

Na horyzoncie wciąż pojawiają się życzliwi, którzy twierdzą, że nie powinienem pisać. Nigdy nie pozwoliłem sobie tego wmówić. Mając 15 lat zapukałem do redakcji lokalnej gazety i zaproponowałem pracę bez wynagrodzenia, również w weekendy. To była moja pierwsza wierszówka. Prowadzę docenianego i nagradzanego bloga. W miesięczniku W Drodze moje felietony ukazują się obok tekstów Marka Magierowskiego, Dariusza Rosiaka, o. Jana Góry i literatki Pauliny Wilk. Pracuję nad pierwszą książką, o której wydanie zabiegały cztery duże wydawnictwa. Do twórczej współpracy zaprosiła mnie Agnieszka Kaluga, autorka bestsellerowej Zorkowni. Mam zaledwie 28 lat, a więc najlepsze przede mną.

Przed tobą również. Nikt, absolutnie nikt, nie ma prawa mówić, że twoje marzenie jest ponad miarę. Nie pozwól, aby ludzie, którzy nie rozumieją twoich problemów, niszczyli twoją misję. Słuchaj z uprzejmością – krytyka bywa cenną informacją. Pamiętaj przy tym, że wysłuchanie kogoś, nie oznacza automatycznej zgody. Decyzję pozostaw swojej intuicji. I pisz dalej.

Jeśli cierpisz na dysleksję oznacza to tylko tyle, że musisz pracować ciężej. Nic więcej. W perspektywie czasu to cenna lekcja i przywilej, bo nawet jeśli twoje cele okażą się nieosiągalne, zyskasz więcej, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Zyskasz charakter z trwale wpisaną perspektywą, że ograniczenia nie przytłaczają, ale zobowiązują.

[fb_button]

{social-facebook-like}