To była jedna z tych cenniejszych lekcji. Takich na zawsze. Kiedy wróciła ze szpitala, nabrała nas wszystkich: uwierzyliśmy, że już całkiem dobrze. Mama tylko płakała, kiedy wydawało się, że nikt nie patrzy.
Sześć miesięcy później było już bardzo trudno. Pielęgniarka przychodziła codziennie, ale nawet zwiększone dawki morfiny nie przynosiły ulgi. Zresztą, ona chciała być świadoma każdym kosztem.
Na jedno ze wspomnień z tamtego okresu ściska mnie w gardle. Z zimowych ferii przywiozłem kilka płyt z grami. Podekscytowany, po powrocie do domu z marszu usiadłem przy komputerze. Czekała przez chwilę, a w końcu resztkami sił przyszła do mojego pokoju. Przywitała się ciepło i z tęsknotą, bez wyrzutów. To było w lutym.
W marcu serce nie pękło mi tylko dlatego, że nie do końca rozumiałem, co się stało. Świadomość, że babci już nie ma, przychodziła powoli.
Wychowała mnie. Rodzice – z konieczności – pracowali długo i ciężko. Kochaliśmy ją z bratem tak, że nawet kiedy wszyscy byli w domu, wkradaliśmy się do niej oknem. Zawsze krzyczała, że przez okno wchodzą złodzieje.
Lanie dostałem raz. Jak zwiałem z nieszporów w Kościele i jeszcze zostawiłem rower, który musiała nieść do domu. Później przez kilka dni żyła wyrzutami sumienia, i przepraszała co godzinę.
Przeklinała często i okrutnie, zawsze z nadzieją, że nie słyszę. W końcu była żoną kowala, takiego z prawdziwego zdarzenia, co rękę miał pewną i do kowadła, i do szklanki. Raz wróciła ze spowiedzi z kieszeniami pełnymi kamieni. Spowiednik poprosił ją, żeby za każdym razem gdy przeklnie, zabrała jeden.
Nauczyła mnie, że na ludzi można się czasem wściekać, ale kochać ich trzeba choćby nie wiem co. Mama wspomina, jak zabroniła jej odmawiać tańca z brzydkimi chłopcami. W końcu to niech ich wina – są jacy są. Była dla wszystkich Dla tych, którzy wyrządzili jej dużo przykrego też.
Kilka dni przed śmiercią, o której wiedzieliśmy, że przyjdzie, ale nikt nie wierzył, babcia prosiła o strój na pogrzeb. Konkretny, skromny. Mama nie wytrzymała, rozsypała się zupełnie. A ona podniosła głos, którego nie powinna już mieć. Była szczerze zła: jak ja cię wychowałam, gówniaro? Bóg jest. Całe życie ci mówiłam.
A potem przytuliła ją mocno.
Nie byłem świadkiem tej rozmowy. Dowiedziałem się o niej kilka lat później. To prawda, dużo mówiła nam o Bogu, ale jeszcze więcej Bogu o nas. Ciągle uczę się, że to są te lepsze proporcje.
Dzisiaj Twój dzień Babciu,
tu na dole staram się nie psuć za dużo.
Czasem średnio wychodzi, ale ogólnie: dajemy radę.
Pilnujemy mamy, choć dobrze wiesz, że jej upilnować się nie da.
Prawnuczka Ci już rośnie.
Strasznie mi przykro, że nie mogę zobaczyć, jak ją bierzesz na ręce.
Bo przecież bierzesz. Jest do Ciebie bardzo podobna.
[fb_button]