Nie pamiętam już kolejności: Marysia mnie, czy ja Marysi. Nieustannie czymś się dzielimy, bo biurko, praca, można odejść od zmysłów. Zazwyczaj to tylko pretekst do rozmowy, tyle kurtuazyjny co niepotrzebny, bo zaglądamy w te same miejsca, śmiejemy się z tych samych ludzi, czytamy podobne rzeczy.
W środę Stasiuka (to ona) i Żakowskiego (to ja). W czwartek Szczygła, wyjątkowo oboje. Ten ostatni podzielił ludzkość w Dużym Formacie. Podzielił na tych, co do hotelowego pokoju wracają po cichu i spokojnie, i na takich, o których muszą usłyszeć sąsiednie piętra. Na mówiących świat do mnie nie pasuje i ja nie pasuję do świata. Na Teńcię, która cieszy się wiosną i Heńcię, która widzi już jesień…
Złapaliśmy się z Marią na podobnej reakcji, wypowiedzianej w tym samym momencie: „dobre, warto się odnieść!”. W konsekwencji od tygodnia rysuję w głowie własne podziały. Koniecznie takie, których jeszcze nie odnotowano. Mądrę w treści, w formie, która nie przyniesie wstydu. Bo jedni wyrażają siebie spontanicznie, inni – analitycznie. Pierwsi, chyba szczęśliwsi, żyją tu i teraz. Drudzy żyją obciążeni tym, że trzeba wypaść. Są uwięzieni w „co pomyślą inni”. A rzecz nie rozbija się o ego (to ważne!), raczej o strach, że wiecznie jesteśmy nie dość. To podział według mniemania.
Jest też podział sklepowych kolejek. Po jednej stronie ludzie, którzy uśmiechają się do siebie, stoją cierpliwie. Przy kasie mówią „dzień dobry”. Przepraszają za brak drobnych. Po drugiej stronie ci, których bolą zmarnowane sekundy. Pan tu nie stał, pani powinna szybciej, za co ja płacę?
Kolejny: kościelny. Bardzo mi bliski. Pierwsi przychodzą do Kościoła z pytaniami, na które znają już odpowiedź. Drudzy pytają bez oczekiwań, chwiejnie, jakby wiedzieli, że wcale nie o odpowiedź tu chodzi. Widać ten podział w rozmowach, nawet jeśli dotyczą małych spraw. W tym szczególnie, że z niektórymi w ogóle nie sposób rozmawiać, nie słuchają, ale przekonują. Myślę zresztą, że to jest dzisiaj nasz problem powszechny.
Panie Mariuszu, gdyby chciał pan wiedzieć: zawsze przepraszam kiedy brakuje mi drobnych w kolejce do kasy. W kościołach najbardziej lubię boczne nawy, bo pusto. Pozwalam sobie na zwrot bezpośredni, bo jeszcze chwilę temu byłem gotów uznać, że powyższe to banał, nie dość i lepiej nie pokazywać. Panicznie się boję, co pomyślą inni, ale spontanicznie z tym walczę.
I jeszcze myśl-wątpliwość: Jeśli dzielimy, to znaczy, że jest wspólny mianownik. Mamy więc, jako ludzkość, coś trwale wspólnego.
Tekst napisałem w odpowiedzi na felieton Dzielę ludzkość Mariusza Szczygła, opublikowany 11 marca w Dużym Formacie. Bardzo polecam.